Patrzę codziennie, ile to kilometrów robią małe dzieci na swoich małych nóżkach, i nadziwić się nie mogę skąd one biorą siły i energię na to wszystko. Maja, odkąd odkryła do czego służą nogi, chodzi praktycznie cały czas, wszędzie jej pełno. Jeśli nikogo nie ma w pobliżu i nikt jej nie asekuruje porusza się najchętniej przy pchaczu, ale potrafi przejść też całą długość pokoju zupełnie sama, zawrócić bez trzymania i pomaszerować z powrotem. I tak cały dzień.
I żeby to można było pożyczyć choć troszeczkę energii od małej. Oj, przydało by się nieraz, żeby za nią nadążyć...
Kuba w środę miał przedstawienie w przedszkolu połączone z Wigilią dla rodziców. Sam wcześniej zgłosił się na ochotnika do roli króla (był nim też w zeszłym roku) tłumacząc pani, że on ma już strój. Jednak dzień przed przedstawieniem okazało się, że ów strój z zeszłego roku zaginął w tajemniczych okolicznościach i w głowie już miałam wizję latania na ostatnią chwile po sklepach w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. Na szczęście jakimś cudem zguba znalazła się u babci w domu.
Kuba zaskoczył mnie bardzo pozytywnie, ponieważ wypowiedział swoją rolę bez jakiegokolwiek zająknięcia i o dziwo wolno i wyraźnie. Myślę, że wszystko to jest zasługą zajęć z logopedą na jakie chodzimy z Kubą od niedawna. Nie sądziłąm tylko, że efekty będą aż tak szybko.
Po raz pierwszy na przedstawieniu u Kuby była też i Maja. Mieliśmy małe obawy czy wytrzyma i nie będzie się wyrywała do Kuby, ale ona bardziej niż dziećmi i całym zamieszaniem była zainteresowana słodkościami na stole.
No i niestety nie udało nam się dopilnować, żeby nie dorwała się do jakiś ciasteczek. Do tej pory nie dawaliśmy jej nic ze słodyczy i mamy zamiar trzymać się tego jeszcze przez jakiś czas. Niestety w takich warunkach, gdzie wszystko jest na jej widoku i w zasięgu rączek, niemożliwością było, żeby niczego nie spróbowała. Ślinka ciekła jej na sam widok...
A ze złych wiadomości Maja ma znowu katar :(